Jestem w koszarach! Przeniesiona do akademika państwowego (darmowy) wzbudzam zainteresowanie swą cudzoziemskością...
Co wieczór melduję się na karnym apelu i podpisuję listę obecności. Biada spóźnialskim - ich nazwisko zostanie publicznie "zhańbione" przez megafon. Pierwszego dnia było to moje, bo i skąd miałam wiedzieć, ze o 22.30 obowiązuje strój nocny i pobyt w pokojach...
Codziennie walczę o dostęp do gniazdka elektrycznego - na całym korytarzu są dwa i kolejne w łazience, obok wiecznie ochlapanej umywalki (ładowanie w tych warunkach telefonu nie jest smart ;-) Dzień w dzień widzę portret Ataturka, słowa hymnu i hasło obok kabin prysznicowych: "czystość ciała jednym z wyznaczników kultury osobistej".
W ciągu pierwszych trzech dni przypadkowo biorę udział w dwóch manifestacjach:
- studenckiej (jako odpowiedzi na chwilowy brak ciepłej wody),
- robotniczej (kontra wobec warunków pracy w przemyśle ciężkim).
Przeszły mnie dreszcze, kiedy przemykając ulicą natrafiłam na wozy pancerne i kordony policji. Czyżby zamieszki? - pomyślałam. Okazało się jednak, że zwyczajowo obstawia się w ten sposób strajki...
Zajadam od rana do wieczora. Moich pięć koleżanek z pokoju dokarmia mnie biadoląc, że w tureckim pojęciu mam za małą pupę, aby być seksi :-)
Mam też już własny gabinet na uniwersytecie, dumna jak paw kroczę uliczkami kampusu macająć, czy klucz wciąż jest w mej kieszeni. Drogę przebiega mi wiewiórka, szara, tak inna...