Wstałam mocno podekscytowana (a zresztą - cóż to był za sen - naprzemienne wywiercanie coraz większych wgłębień w poduszce i lunatyczne wędrówki po domu...) - ze zwykłym w takim momencie poczuciem "niedopakowania".
Zmiana zawartości walizki doprowadziła mnie do kresu stanu alarmowego pt: "Mam samolot za godzinę!".
Wciąż pamiętam nerwowy slalom pomiędzy żółwiami miejskimi, próby zaparkowania w okolicy lotniska i ślizg do odprawy... A tu niespodzianka! Zakodowana przeze mnie godzina była umownym momentem stawienia się na odprawę, a nie faktycznego wzbicia się w powietrze :-) Wykorzystałam ten darowany czas jak trzeba - na tuleniu się, łzach wzruszenia, śmiechu i ostatniej na niewiadomo-jak-długo konsumpcji polskiej, tradycyjnej kanapki z szynką.